niedziela, 21 lutego 2016

2. Last name

Padła na niewielkie i niezbyt wygodne łóżko, zrzucając obcasy, masując obolałe stopy. Próbowała się zbuntować Wanii, żeby nie narzucał kelnerkom noszenia wysokich obcasów, jednak on uparcie twierdził, że w ten sposób przyciąga klientów. Nie przeszkadzałoby jej to, i tak zawsze nosiła tego typu buty, jednak w pracy było to okropnie nieporęczne. Nie miała na nic siły. Sięgnęła kołdrę i ostatkiem sił zrzuciła spodnie, a później okryła się, próbując zasnąć, co nie było łatwym zadaniem przy kakofonii hałasów sąsiadów. 
Para z dołu była wybuchową mieszanką etniczną. Ona latynoska o najgłośniejszym jazgocie, jakie uszy słyszały, a on Afroamerykanin, tubalnym głosem opowiadający o każdym szczególe życia. Kłócili się każdego wieczoru tak głośno jak się godzili. Obok Mii mieszkała samotna matka z trójką dzieci. Nie mówili w ogóle po angielsku, prawdopodobnie uciekli z Białorusi. Dzieci ciągle płakały, a matka sobie nie radziła. Często zostawiała je same na długie godziny. Nie piła, jednak chyba po prostu chciała uciec od trosk. Często zdarzało się Mii litować nad Bogu ducha winnymi dzieciakami i przynosiła im kanapki, bądź trochę zupy. Najstarsze zaczynało szkołę, a najmłodszy chłopiec mógł mieć niecały roczek. Z kolei z drugiej strony mieszkali właściciele małego bloku. Było to małżeństwo pijaków, którzy prawdopodobnie nie mieli już w domu żadnych naczyń, gdyż każdego wieczoru odgłosom ich kłótni towarzyszył brzdęk tłuczonego szkła. Nad mieszkaniem dziewczyny żyła samotna staruszka, która całą dobę miała włączony telewizor na pełnej głośności. A do tego, kiedy tylko była w stanie złapać Mię, zadręczała ją niestworzonymi historiami na temat własnej rodziny, teorii spiskowych i, co najbardziej ją denerwowało, ochrzaniała Mię za jej wygląd, prowadzenie się i wszystko inne. 
Teraz, chwilę po północy wszystko powoli cichło. Jedynie z góry dochodziło dudnienie szkockiej muzyki. Do tego Mia już przywykła. Powoli odpłynęła w spokojny sen. Kiedy się obudziła było już prawie południe. Usiadła powoli na łóżku i spojrzała w stronę okna, za którym stał jej przyjaciel, kot. Wstała, wpuszczając go do środka. Nie był to jej zwierzak, tylko przychodził od czasu do czasu i zjadał z nią śniadanie, łasząc się do jej nóg. Nie inaczej było i tym razem. Spędziła miłe popołudnie, bawiąc się z Bezimiennym i zajadając się najtańszymi czipsami, jakie dostała w sklepie. Na kablówkę nie było jej stać, dlatego zadowoliła się przeglądaniem czasopisma.
Spojrzała na zegarek. Dochodziła czwarta po południu. Musiała zacząć się szykować do pracy. Wania wymagał, by kelnerki przychodziły przed piątą, by przygotować bar na przyjęcie gości.



Wcale nie miał ochoty wstawać. Najchętniej leżałby tu w nieskończoność, ale w końcu musiał się zabrać za pracę. Budzik dzwonił i wwiercał mu się nieznośnie w mózg. Zwlekł się z łóżka, zaglądając do szafy. Zauważył, że nie ma w swojej szafie pary spodni, które nie byłyby podarte, ani koszulki, która nie miałaby zabawnego napisu. Ale może sobie na to pozwolić. Wziął czyste ubrania, a przynajmniej te, które na takowe wyglądały i udał się pod zimny prysznic. Ubrał się i przygotował do wyjścia, czując się chwilowo o wiele bardziej pobudzony. Pożegnał jeszcze swojego futrzaka, kotkę Sadie, wychodząc do samochodu, którym pojechał prosto do pracy. Przyjaciele prawie go zabili.
- Czy ciebie pojebało, stary, do reszty?! – od wejścia wydarł się Mike, jego najlepszy przyjaciel. Rozumieli się od zawsze pod każdym względem. Mieli podobny pogląd na życie i pracę. To nie było jednak jedyne co ich łączyło. Do skrzeczenia Mike’a dołączył się Jerry, który zaczął wykrzykiwać zdania o goniących ich terminach. Nie wiedział jak się wytłumaczyć. Oczywiście, że zdawał sobie z tego sprawę. Problemem było to, że go to zupełnie nie obchodziło. Mruknął jedynie coś na kształt przeprosin i polecił wszystkim zabrać się do roboty.
- Mam plany na wieczór, więc uwińmy się z tym – dodał tajemniczo, odgarniając niedbałym gestem niesforne loki, opadające mu na oczy. Po kilku godzinach rzeczywiście byli wolni, jednak Mike postanowił go zatrzymać. Złapał przyjaciela za ramię, gdy ten już wychodził za drzwi. Zamknął oczy, nie chcąc być niemiły, jednak naprawdę nie miał ochoty na pogawędki. Obrócił się z pytaniem wypisanym na twarzy. Mike włożył dłonie w kieszenie jasnych jeansów, unosząc wzrok na twarz przyjaciela, od którego był nieco niższy.
- Posłuchaj, bracie, myślę, że musimy coś ze sobą zrobić. No wiesz, ogarnąć się. Wiem, że obiecaliśmy sobie, że tkwimy we wszystkim razem, ale Molly…wczoraj dowiedziałem się, że jest w ciąży. Powiedziała mi, że jeśli z tym nie skończę to odejdzie – westchnął przepraszająco. Miał długie niemal do pasa, falujące włosy w odcieniu gorzkiej czekolady. Dziś były spięte w kucyk i schowane szczelnie pod czapką-bejsbolówką. Molly była żoną Mike’a. Nie była zbyt ładna. Może ciekawa, ale na pewno nie mogła uchodzić za ładną. Była bardzo wysoka, mogła mieć prawie metr osiemdziesiąt. Do tego miała figurę tyczki. Żadnego wcięcia w talii, bardzo mały biust i zupełnie nieodznaczające się pośladki. Miała typowo męską budowę ciała. Trochę zdarty i nieco zbyt szeroko rozstawione oczy. Za to miała najpiękniejszy uśmiech, jaki widział u kobiety. Pełny, szczery, oślepiająco biały i kompletnie zaraźliwy. Molly miała też bardzo ładny odcień włosów. Pewnie farbowany, ale pasował jej idealnie. Blond rozświetlał jej twarz i sprawiał, że wydawała się najsłodszą istotą na ziemi. Szalenie ją lubił. Sposób w jaki żartowała i patrzyła na Mike’a. Był pewny, że przyjaciel był z nią szczęśliwy. Jednak warunek jaki mu postawiła wydawał się… brutalny.
- Cieszę się, Mike. To świetna wiadomość – powiedział tak entuzjastycznym tonem, na jaki było go stać. Chciał, by przyjaciel wiedział, że trzyma jego stronę. – Rozumiem. Rodzina jest najważniejsza – uśmiechnął się posępnie, przypominając sobie długie rozmowy jakie prowadził ze swoją narzeczoną, Demirie, na temat dzieci. Bardzo ich chcieli, kiedy to wszystko się miało skończyć. Teraz nic nie zostało z tych planów. Mike musiał wyczytać z jego twarzy ból, nad którym nie udało mu się zapanować, ponieważ poklepał go po ramieniu i poszedł do swojego samochodu. Westchnął cicho, stwierdzając, że nie ma sensu brać auta, kiedy zamierza pić. Nie chciał, by zabrali mu prawo jazdy.



Udał się do baru, by zobaczyć, czy jego kelnerka dzisiaj znowu będzie. Usiadł w tym samym miejscu i odpalił papierosa. Czekał chwilę, ale tym razem podeszła do niego inna dziewczyna. Platynowa, przepalona solarium dziewczyna, która przyniosła mu drinka. Poczuł pewnego rodzaju rozczarowanie, chociaż przecież nawet nie znał imienia tamtej zdziwionej kelnerki z poprzedniego wieczora. Jednak wydała mu się taka interesująca, taka pełna życia i pewna siebie, że pragnął zobaczyć ją ponownie. I w tym momencie jego pragnienie się ziściło. Rudowłosa kelnerka przebiegła truchtem, niemal mu pod nosem, niosąc tacę przepełnioną piwami. Podała ją na stolik podpitych mężczyzn w średnim wieku, którzy skandowali „piwa! piwa!”. Zaczepiali dziewczynę w obrzydliwy sposób, który sprawiał, że każdy porządny facet powinien wstydzić się za swój ród. Popijał drinka przyglądając się zdarzeniom w barze. Blond kelnerka przychodziła, podając mu co rusz kolejnego drinka i opróżniając jego popielniczkę. Pomimo swojego tandetnego wyglądu sprawowała się naprawdę dobrze. Zanotował w myślach, by zostawić jej porządny napiwek. Gdy spojrzał na zegarek po jakimś czasie, zorientował się, że dochodziła pierwsza w nocy. Najwyższy czas się zwijać. Jego organizm też tak uważał. Robił się coraz bardziej niecierpliwy.
Zostawił na stole zapłatę za swoje drinki i wyszedł na nocne powietrze. Orzeźwiło go momentalnie, więc zaciągnął się nim, chcąc poczuć zapach wilgotnej aury. Do domu miał dosyć daleko, ale nie chciało mu się jeszcze wracać. Poszedł do parku i usiadł na jednej z ławek, odpalając papierosa. W momencie, gdy chował paczkę fajek z powrotem do kieszeni skórzanej kurtki zobaczył postać kroczącą przez park. Widział, że to kobieta. Zresztą słyszał stukot jej obcasów. W pewnym momencie, kiedy była całkiem blisko niego, zobaczył, że postać… znika. Okazało się, że runęła na ziemię. Podniósł się, dochodząc do tajemniczej kobiety szybkim krokiem.
- Nic ci nie jest? – spytał, nie wiedząc, czy powinien wzywać karetkę, pomagając dziewczynie się podnieść. Jakież było jego zdziwienie, kiedy odkrył, że to jego ruda kelnerka. W owej chwili włosy opadły jej na twarz, która była równie czerwona jak bluzka z logo „Białego Ruska”. Musiała czuć się niewiarygodnie zażenowana, gdyż wydukała z siebie cicho, nie patrząc mu w oczy:
- Wszystko dobrze… Obcas ugrzązł mi między płytami chodnika. – Odgarnęła włosy i pomimo ciemności, w jej oczach zobaczył błysk rozpoznania. Oboje wiedzieli, że już się znają z baru. – Ojej, tak mi głupio. – wyznała, gdy prowadził ją do najbliższej ławki, by poczekała, żeby przekonać się czy może chodzić.
- Zawsze uważałem, że obcasy to najgorsze obuwie z możliwych.
- Ja je uwielbiam. Poza tym, to część mojego uniformu – odparła dziewczyna, wskazując na wystającą spomiędzy połów płaszcza bluzkę z firmowym logo. Masowała kostkę, przypatrując mu się. – Dzięki za ratunek.
- Wcale go nie potrzebowałaś. Podniosłabyś się sama. – stwierdził lakonicznie, przesuwając wzrokiem to po jej twarzy, to znów na kostkę, oceniając stan jej napuchnięcia.
- Ale zajęłoby mi to o wiele więcej czasu. Jestem Mia. A Ty, mój tajemniczy wybawco?  - spytała z zupełnie naturalnym uśmiechem. Była ciekawą istotką. Kojarzyła mu się ze złotą rybką w akwarium. Lubił rybki. Nie miał osobiście żadnych, tylko kota-przybłędę. Ale rybki zawsze wydawały mu się wesołe. I były ruchliwe, jak ona. Dziewczyna bardzo dużo gestykulowała, mówiąc.
- Charlie. Miło cię poznać, Miu. – uśmiechnął się, chyba po raz pierwszy od dawna szczerze. Dziwnie się czuł. Jakby mięśnie jego twarzy odzwyczaiły się od tego ruchu.



- Co tu robisz w środku nocy, jesteś bezdomny? 
- No, ty na pewno zbyt bezpośrednia. – żachnął się mężczyzna, ale zaraz po tym uśmiechnął się pod nosem. – Nie, lubię noc i lubię przewietrzyć sobie głowę, jak mam za dużo czasu. A ty, co tu robisz? To nie jest najlepsze miejsce do spacerów o drugiej w nocy.
- Wracam do domu. Nie znam pojęcia „za dużo czasu”, dlatego skracam sobie drogę, żeby jak najszybciej znaleźć się we własnym łóżku. Najchętniej po kąpieli i z kieliszkiem, ewentualnie butelką, wina, ale na to mnie nie stać. – Dziewczyna wzruszyła ramionami, rozmasowując kostkę. Nie zamierzała zostawać ze swoim wybawicielem, ale jakoś dobrze jej się z nim rozmawiało.
- Na wino?
- Na wannę. – Ta odpowiedź tak rozbawiła mężczyznę, że parsknął śmiechem, co nie zdarzyło mu się odkąd pamiętał. Potrząsnął głową, nie mogąc uwierzyć w to, co usłyszał.
- Nie wierzysz to chodź. – Wskazała głową najprawdopodobniej kierunek, gdzie znajdowało się jej mieszkanie, rzucając wyzwanie dziwnemu Charliemu. Chłopak i tak nie zamierzał puścić jej samej ze skręconą kostką. Upierała się, żeby iść w butach, chociaż nie szło jej to najlepiej. W pewnym momencie mężczyzna nie wytrzymał i ujął ją pod ramię, przejmując większość ciężaru ciała Mii na siebie. Chwilę protestowała, ale Charlie już dawno wyuczył się pewnej przydatnej zdolności, a mianowicie: jak wyłączyć swoją świadomość, gdy kobieta marudzi. Puścił ją dopiero przed drzwiami odrapanego bloku. Wchodząc do środka starał się ze wszystkich sił powstrzymać obrzydzenie, ale na widok klitki Mii, z jego ust wyrwał się osłabiony jęk.
- Jezu...
- Tak, wiem. Żeby tu mieszkać i nie oszaleć, trzeba by mieć tony kokainy, ale na to też mnie nie stać. Więc upijam się tym szajsem i pławię się w swoim szaleństwie. – Mia wyciągnęła butelkę wina, rozlewając jego zawartość do dwóch kieliszków. W świecie biedoty nie było savoir-vouivre picia. Tu pije się, by się upić.
- A co powiesz na to? – Charlie wyciągnął z kieszeni skręta, który wyglądał naprawdę apetycznie. Mia uśmiechnęła się szeroko, podając gościowi kieliszek wina. Okazjonalna trawka była jak najbardziej wskazana, a w połączeniu z winem sprawiła, że Mii kostka nie dokuczała prawie w ogóle. 



Z każdym kolejnym buchem czuła się lepiej, a z każdym kolejnym kieliszkiem wina, świadomość obojga nieznajomych odpływała dalej w stan błogiej nieświadomości, więc wkrótce dziewczyna zapomniała całkiem o swojej kontuzji. Najwyraźniej na tyle, by ta nie przeszkadzała jej w przedostaniu się z kanapy na podłogę, a potem na łóżko, a to wszystko w czasie zrzucania z siebie kolejnych części garderoby.
Ta noc była długa i bardzo...niezapamiętana. Zarówno Mia, jak i Charlie poszaleli z używkami na tyle mocno, że wszystko, co się działo było osnute mgiełką niepamięci. Rano oboje czuli się bardzo niezręcznie. Jak para nastolatków, która dopuściła się pierwszego, niezdarnego aktu miłości, przywitali się skrępowani. Mia szybko znalazła sobie wymówkę w postaci prysznica i zniknęła w czeluściach łazienki. Natomiast Charlie wstał z łóżka, zakładając wczorajsze dżinsy i, patrząc na swoje nagie ramiona, uznał, że w świetle dnia lepiej nie straszyć Mii swoim ciałem, więc zarzucił na siebie również koszulę. 
Gdy szukał własnych butów, znalazł za szafą gitarę. Instrument tak zafascynował mężczyznę, że stracił rachubę czasu i brzdąkał jakąś melodię, którą dyktował mu skacowany mózg, częściowo jeszcze na fazie. Tymczasem Mia krzątała się po łazience, próbując zrobić porządek ze swoimi wszędobylskimi włosami. W pewnej chwili do uszu mężczyzny doszedł jej głos, nucący w takt jego melodii:
I don’t even know his last name.
My mamma would be so ashamed…
Nie chcąc jej płoszyć, grał dalej, chociaż z ciekawością zerkał w stronę drzwi, które okazały się tylko przymknięte. Dziewczyna czesała długie pukle w luźnej koszulce, śpiewając bezwiednie:
Started out: „hey, cutie, where you from,
And then turned out to: „oh no, what have I done?”
 Miała przyjemny głos, silny i melodyjny, chociaż nieco ochrypnięty, co można było zwalić na ilość wypalonych papierosów wczoraj w nocy i wina, wypitego do ostatniej kropli. Gdy wyszła, czuła na sobie spojrzenie błękitnych oczu chłopaka z gitarą.
- Co? – spytała.
- Co? Co? – odpowiedział. Dziewczyna wzruszyła ramionami, nie wiedząc co też odpowiedzieć na tak wyrafinowane pytanie. Melodia była trochę country, ale całkiem fajna.
- Co było dalej?
- W czym? – zdziwiła się Mia, nalewając sobie wody mineralnej.
- W piosence. Podobała mi się.
- To żadna piosenka. Tak sobie nuciłam, z głowy. O wczoraj.
- Zawstydziłbym twoją matkę? – pytanie było retoryczne, więc Charlie tylko zabrzdękał kolejny akord, spoglądając na gospodynię: 
- To nuć dalej.  – Więc nuciła:
Last night I got served a little bit too much of that poison,
Last night I did things I’m not proud of
We left the club, a bottle round, three o’clock
And I don’t even know his last name,
My mamma would be so ashamed
Started out: “hey, cutie, where you from?”
And then turned out to: “Oh, no, what have I done?”


niedziela, 31 stycznia 2016

1. I know something (bout you)


Skąd ci wszyscy ludzie się tu wzięli? Nie po to przyjechała do Los Angeles, cholera… powtórzyła to sobie po raz kolejny w myślach, zapełniając tackę drinkami do rozniesienia. Smród papierosów, gwizdy podpitych facetów w kryzysie wieku średniego i niszowa muzyka siąpiąca z głośników przy akompaniamencie stukotu kul bilardowych, rozbijających się o stół. Tak wyglądała rzeczywistość Mii Grey. A miała wyglądać zupełnie inaczej. Oczami wyobraźni Mia zobaczyła światła reflektorów, fanów zabijających się o jedno jej spojrzenie. No i oczywiście piękny apartament z widokiem na Hollywood Hills zamiast małej, zaszczurzonej klitki, wynajmowanej od zapijaczonego małżeństwa. Szef, stojący za barem, szturchnął dziewczynę, wyrywając ją z zamyślenia.
- Przestań się szczerzyć jak idiotka i wracaj do roboty. – warknął na nią, wskazując na salę, która czekała na obsługę. No tak, jej szefa, Rosjanina Wanii, nie można było zaliczyć do najmilszych pracodawców na świecie. Jednak praca w „Białym Rusku” dawała jej przynajmniej śmieszne pieniądze na czynsz i prąd, a z jeszcze śmieszniejszych napiwków mogła kupić jedzenie. Chcąc nie chcąc, Mia musiała stać bardzo twardo na ziemi. Była marzycielką, dlatego tu przyjechała – w pogoni za amerykańskim snem – jednak rzeczywistość szybko zweryfikowała te marzenia. Uderzała ją swoją prostotą i ostrością każdego wieczoru, kiedy musiała wyciągać ręce klientów spod swojej spódniczki.
Od dwóch lat tkwiła w obskurnym barze w Beverly Hills. Marzyła jej się kariera piosenkarki. Próbowała też aktorstwa. Niestety,  nie była już dziewczynką i musiała pogodzić się z tym, że żadne marzenia o czerwonym dywanie się nie ziszczą. Dwadzieścia lat skończyła cztery wiosny temu i teraz była już nieco „przestarzała” jak na ten rodzaj kariery.
Podeszła do kolejnego stolika, pytając co podać. Każdego wieczoru przyklejała na usta uśmiech tak szeroki jak nieszczery. Była jak stewardessa na pokładzie samolotu lecącego do nieba dla pijaków. Gdy klient i jego towarzyszka złożyli zamówienie, poszła przynieść im zamówione piwa. Ukradkiem zerknęła na zegarek i zobaczyła, że do końca zmiany zostały jej jeszcze dwie godziny.
Zmieniająca ją Charlise pewnie dopiero wstawała. Pracowała do zamknięcia baru, czyli do drugiej w nocy, a później szła do drugiej pracy. Mia nie wiedziała, jaka była, ale po wyglądzie zmienniczki łatwo potrafiła się domyślić. Nie, żeby Mia była cnotką, jednak Charlise nosiła spódniczki tak krótkie, że ledwo można je było tym mianem nazwać. Ku zdziwieniu Mii, właśnie weszła do baru. Zdarzało jej się to wcześniej, tak i tym razem, przyszła z zupełnie nieznanym mężczyzną.
Miała burzę przedłużanych platynowoblond włosów, długie na co najmniej cztery centymetry tipsy w dziwnie czerwonym odcieniu, na nogach kabaretki i białe kozaki na tak cienkiej szpilce, że Mia zastanawiała się, jak dziewczyna w tym może chodzić. Sama uwielbiała obcasy, ale chodzenie w takim obuwiu ją przerastało. Podeszła do stolika koleżanki, witając się z nią niezbyt wylewnie. Nie były bliskimi przyjaciółkami, jednak Charlise nie zrobiła jej nigdy nic złego, a dodatkowo była jedyną osobą, którą tu znała, i która była jej przyjazna.
- W czym mogę państwu służyć? – spytała Mia, starając się, by jej ton nie zabrzmiał zbyt oficjalnie, ale też by nie był za bardzo luźny, w końcu nadal była w pracy. Charlise i jej przyjaciel zamówili po Burbonie z colą, więc Mia ruszyła do baru, by zrealizować zamówienie. Czekając aż Wania zrobi drinki, rozejrzała się po sali, sprawdzając, czy nikt nie potrzebuje obsługi. Dostrzegła mężczyznę, siedzącego samotnie w najbardziej zadymionej części lokalu. Nie wiedziała ile tam już siedział bez obsługi, dlatego gdy tylko postawiła drinki przed Charlise i jej towarzyszem, pognała w tamtą stronę.
- Dobry wieczór, mam nadzieję, że nie czekał pan długo. Co podać? – spytała uprzejmie, starając się nie wpatrywać w nieznajomego zbyt intensywnie, jednak ten przykuł jej wzrok. Był wysoki, o ile można to było ocenić w pozycji siedzącej, a do tego Mia zauważyła, że jest blondynem o ładnym, błękitnym odcieniu oczu. Nie było w nim nic dziwnego, nie miał żadnych defektów urody, a jednak coś w jego twarzy sprawiało, że dziewczynie cierpła skóra. W dodatku miała wrażenie, że już go gdzieś widziała.
- Poproszę wódkę z sokiem porzeczkowym – odezwał się nosowym, nieco ochrypniętym głosem, unosząc na nią spojrzenie niepokojąco spokojnych oczu. Pod jego spojrzeniem, dziewczyna poczuła się jeszcze dziwniej. W życiu nie widziała, żeby czyjś wzrok był tak bardzo pusty i…smutny. A głos tak odległy. Skinęła jedynie głową, odchodząc do baru po drinka dla gościa. Nawet w mdłym świetle barowym, Mia widziała, że mężczyzna jest bardzo blady. Dziwna osoba.




Czekał na kelnerkę całe wieki. Miał już wychodzić, kiedy podeszła do niego. I spiorunowała go wzrokiem. Spojrzała na niego dosłownie, jakby zobaczyła ducha. Zastanawiał się, czy go rozpoznała, czy może po prostu wyglądał już aż jak takie gówno. Stłumił bezczelny uśmieszek, który błąkał mu się po wargach i złożył zamówienie. Patrzył jak odchodziła, jednocześnie odpaliwszy papierosa.
Pomyślał, że dziewczyna była bardzo ładna. Miała bladą skórę i nie należała do najwyższych. Nie dostrzegł koloru jej oczu. Jedyne co zauważył to spora ilość malowideł na powiekach. Chyba lubiła podkreślać oczy. Miała też kilka niemal niewidocznych piegów, tego był pewien i burzę ciemnych, gęstych loków. Gdy nachyliła się, by postawić przed nim drinka, zwrócił uwagę na głęboko wycięty dekolt bluzki z barowym logo. No cóż, przy takich wdziękach, był pewien, że właściciel dobrze przemyślał reklamę swojego przybytku. Odcień koszulki pasował do koloru jej włosów. Podziękował, posyłając jej zamyślony uśmiech, a ona odwzajemniła go, wydając się być mocno speszona. Odeszła, zostawiając za sobą ślad ładnych perfum, pomieszanych z typowo barowymi zapachami.
Zaciągnął się dymem, przyglądając się innym klientom baru. Dawno nie był w takim miejscu. A i tak nie powinien tu przychodzić, powinien być zupełnie gdzie indziej. Znajomi na pewno go szukali i gdy go znajdą to urwą mu jaja. Ale czy to pierwszy raz? Nie przejmował się już ich problemami. Właściwie, niczym się już nie przejmował. Wpadł w stan permanentnej obojętności. Nie pamiętał od jak dawna to trwało. Kiedyś był inny. Nigdy nie należał do osób zamartwiających się całym światem, ale jeszcze kilka lat temu nie doprowadziłby się do obecnego stanu. Ale wtedy miał ją przy sobie. A teraz był zupełnie sam. Czuł się zdradzony i opuszczony. Czuł się też…zużyty. Pamiętał jaki był przed wyjazdem ze Seattle. Tamte wspomnienia nadal wywoływały ciepło w sercu. Ale co z nich pozostało? Nic. Zostały zniszczone wraz z końcem liceum, kiedy ogarnęła go dzika chęć odnalezienia ojca. Mama wychowywała go sama od podstawówki. Jego i jego rodzeństwo. Nigdy nie chciała mu powiedzieć co stało się z ojcem. Był zbyt mały, by zrozumieć dlaczego odszedł. Przez długi czas rodzina wmawiała mu, że ojciec nie żyje. Wiadomość o tym, że jednak żyje, a rodzina zostawiła go z problemem narkotykowym bolała. W dziecięcym móżdżku obiecał sobie go odnaleźć. I nie wyszło mu to na dobre.


************************************************************************
Witam wszystkich w mojej nowej historii, która tak naprawdę istnieje w mojej głowie od naprawdę wielu lat.
Chciałam podziękować i zadedykować ten rozdział Lady Justice, która mnie natchnęła, żeby wrócić do mojej pierwszej, ale absolutnie najprawdziwszej miłości.
Zapraszam wszystkich do czytania i komentowania.
Całusy, 
candlestick

Aveline Gross (Land Of Grafic)