niedziela, 31 stycznia 2016

1. I know something (bout you)


Skąd ci wszyscy ludzie się tu wzięli? Nie po to przyjechała do Los Angeles, cholera… powtórzyła to sobie po raz kolejny w myślach, zapełniając tackę drinkami do rozniesienia. Smród papierosów, gwizdy podpitych facetów w kryzysie wieku średniego i niszowa muzyka siąpiąca z głośników przy akompaniamencie stukotu kul bilardowych, rozbijających się o stół. Tak wyglądała rzeczywistość Mii Grey. A miała wyglądać zupełnie inaczej. Oczami wyobraźni Mia zobaczyła światła reflektorów, fanów zabijających się o jedno jej spojrzenie. No i oczywiście piękny apartament z widokiem na Hollywood Hills zamiast małej, zaszczurzonej klitki, wynajmowanej od zapijaczonego małżeństwa. Szef, stojący za barem, szturchnął dziewczynę, wyrywając ją z zamyślenia.
- Przestań się szczerzyć jak idiotka i wracaj do roboty. – warknął na nią, wskazując na salę, która czekała na obsługę. No tak, jej szefa, Rosjanina Wanii, nie można było zaliczyć do najmilszych pracodawców na świecie. Jednak praca w „Białym Rusku” dawała jej przynajmniej śmieszne pieniądze na czynsz i prąd, a z jeszcze śmieszniejszych napiwków mogła kupić jedzenie. Chcąc nie chcąc, Mia musiała stać bardzo twardo na ziemi. Była marzycielką, dlatego tu przyjechała – w pogoni za amerykańskim snem – jednak rzeczywistość szybko zweryfikowała te marzenia. Uderzała ją swoją prostotą i ostrością każdego wieczoru, kiedy musiała wyciągać ręce klientów spod swojej spódniczki.
Od dwóch lat tkwiła w obskurnym barze w Beverly Hills. Marzyła jej się kariera piosenkarki. Próbowała też aktorstwa. Niestety,  nie była już dziewczynką i musiała pogodzić się z tym, że żadne marzenia o czerwonym dywanie się nie ziszczą. Dwadzieścia lat skończyła cztery wiosny temu i teraz była już nieco „przestarzała” jak na ten rodzaj kariery.
Podeszła do kolejnego stolika, pytając co podać. Każdego wieczoru przyklejała na usta uśmiech tak szeroki jak nieszczery. Była jak stewardessa na pokładzie samolotu lecącego do nieba dla pijaków. Gdy klient i jego towarzyszka złożyli zamówienie, poszła przynieść im zamówione piwa. Ukradkiem zerknęła na zegarek i zobaczyła, że do końca zmiany zostały jej jeszcze dwie godziny.
Zmieniająca ją Charlise pewnie dopiero wstawała. Pracowała do zamknięcia baru, czyli do drugiej w nocy, a później szła do drugiej pracy. Mia nie wiedziała, jaka była, ale po wyglądzie zmienniczki łatwo potrafiła się domyślić. Nie, żeby Mia była cnotką, jednak Charlise nosiła spódniczki tak krótkie, że ledwo można je było tym mianem nazwać. Ku zdziwieniu Mii, właśnie weszła do baru. Zdarzało jej się to wcześniej, tak i tym razem, przyszła z zupełnie nieznanym mężczyzną.
Miała burzę przedłużanych platynowoblond włosów, długie na co najmniej cztery centymetry tipsy w dziwnie czerwonym odcieniu, na nogach kabaretki i białe kozaki na tak cienkiej szpilce, że Mia zastanawiała się, jak dziewczyna w tym może chodzić. Sama uwielbiała obcasy, ale chodzenie w takim obuwiu ją przerastało. Podeszła do stolika koleżanki, witając się z nią niezbyt wylewnie. Nie były bliskimi przyjaciółkami, jednak Charlise nie zrobiła jej nigdy nic złego, a dodatkowo była jedyną osobą, którą tu znała, i która była jej przyjazna.
- W czym mogę państwu służyć? – spytała Mia, starając się, by jej ton nie zabrzmiał zbyt oficjalnie, ale też by nie był za bardzo luźny, w końcu nadal była w pracy. Charlise i jej przyjaciel zamówili po Burbonie z colą, więc Mia ruszyła do baru, by zrealizować zamówienie. Czekając aż Wania zrobi drinki, rozejrzała się po sali, sprawdzając, czy nikt nie potrzebuje obsługi. Dostrzegła mężczyznę, siedzącego samotnie w najbardziej zadymionej części lokalu. Nie wiedziała ile tam już siedział bez obsługi, dlatego gdy tylko postawiła drinki przed Charlise i jej towarzyszem, pognała w tamtą stronę.
- Dobry wieczór, mam nadzieję, że nie czekał pan długo. Co podać? – spytała uprzejmie, starając się nie wpatrywać w nieznajomego zbyt intensywnie, jednak ten przykuł jej wzrok. Był wysoki, o ile można to było ocenić w pozycji siedzącej, a do tego Mia zauważyła, że jest blondynem o ładnym, błękitnym odcieniu oczu. Nie było w nim nic dziwnego, nie miał żadnych defektów urody, a jednak coś w jego twarzy sprawiało, że dziewczynie cierpła skóra. W dodatku miała wrażenie, że już go gdzieś widziała.
- Poproszę wódkę z sokiem porzeczkowym – odezwał się nosowym, nieco ochrypniętym głosem, unosząc na nią spojrzenie niepokojąco spokojnych oczu. Pod jego spojrzeniem, dziewczyna poczuła się jeszcze dziwniej. W życiu nie widziała, żeby czyjś wzrok był tak bardzo pusty i…smutny. A głos tak odległy. Skinęła jedynie głową, odchodząc do baru po drinka dla gościa. Nawet w mdłym świetle barowym, Mia widziała, że mężczyzna jest bardzo blady. Dziwna osoba.




Czekał na kelnerkę całe wieki. Miał już wychodzić, kiedy podeszła do niego. I spiorunowała go wzrokiem. Spojrzała na niego dosłownie, jakby zobaczyła ducha. Zastanawiał się, czy go rozpoznała, czy może po prostu wyglądał już aż jak takie gówno. Stłumił bezczelny uśmieszek, który błąkał mu się po wargach i złożył zamówienie. Patrzył jak odchodziła, jednocześnie odpaliwszy papierosa.
Pomyślał, że dziewczyna była bardzo ładna. Miała bladą skórę i nie należała do najwyższych. Nie dostrzegł koloru jej oczu. Jedyne co zauważył to spora ilość malowideł na powiekach. Chyba lubiła podkreślać oczy. Miała też kilka niemal niewidocznych piegów, tego był pewien i burzę ciemnych, gęstych loków. Gdy nachyliła się, by postawić przed nim drinka, zwrócił uwagę na głęboko wycięty dekolt bluzki z barowym logo. No cóż, przy takich wdziękach, był pewien, że właściciel dobrze przemyślał reklamę swojego przybytku. Odcień koszulki pasował do koloru jej włosów. Podziękował, posyłając jej zamyślony uśmiech, a ona odwzajemniła go, wydając się być mocno speszona. Odeszła, zostawiając za sobą ślad ładnych perfum, pomieszanych z typowo barowymi zapachami.
Zaciągnął się dymem, przyglądając się innym klientom baru. Dawno nie był w takim miejscu. A i tak nie powinien tu przychodzić, powinien być zupełnie gdzie indziej. Znajomi na pewno go szukali i gdy go znajdą to urwą mu jaja. Ale czy to pierwszy raz? Nie przejmował się już ich problemami. Właściwie, niczym się już nie przejmował. Wpadł w stan permanentnej obojętności. Nie pamiętał od jak dawna to trwało. Kiedyś był inny. Nigdy nie należał do osób zamartwiających się całym światem, ale jeszcze kilka lat temu nie doprowadziłby się do obecnego stanu. Ale wtedy miał ją przy sobie. A teraz był zupełnie sam. Czuł się zdradzony i opuszczony. Czuł się też…zużyty. Pamiętał jaki był przed wyjazdem ze Seattle. Tamte wspomnienia nadal wywoływały ciepło w sercu. Ale co z nich pozostało? Nic. Zostały zniszczone wraz z końcem liceum, kiedy ogarnęła go dzika chęć odnalezienia ojca. Mama wychowywała go sama od podstawówki. Jego i jego rodzeństwo. Nigdy nie chciała mu powiedzieć co stało się z ojcem. Był zbyt mały, by zrozumieć dlaczego odszedł. Przez długi czas rodzina wmawiała mu, że ojciec nie żyje. Wiadomość o tym, że jednak żyje, a rodzina zostawiła go z problemem narkotykowym bolała. W dziecięcym móżdżku obiecał sobie go odnaleźć. I nie wyszło mu to na dobre.


************************************************************************
Witam wszystkich w mojej nowej historii, która tak naprawdę istnieje w mojej głowie od naprawdę wielu lat.
Chciałam podziękować i zadedykować ten rozdział Lady Justice, która mnie natchnęła, żeby wrócić do mojej pierwszej, ale absolutnie najprawdziwszej miłości.
Zapraszam wszystkich do czytania i komentowania.
Całusy, 
candlestick

Aveline Gross (Land Of Grafic)